nieprzystępny dla tych, co się tu nie rodzili lub życia nie strawili.
W małej gromadce płynął więc pan nasz na ten Czertomelik do starszyzny i do ludu swojego, jak przystało hetmanowi, ufając władzy swej, że rozkazania jego usłuchać muszą.
Nie od czegoż dzierżył buławę. Tu, gdyśmy na ląd wysiedli, zaraz się kozactwo obwołało i dokoła zebrało na posłuchanie słowa pańskiego.
I czynił do nich rzecz swą pan nasz bardzo gładko i foremnie, przedstawiając z tego korzyści, gdyby sobie ujął carza i carzyka. Już podczas gdy mówił, można było dostrzedz, jak się lica kozakom zmieniły i zmarszczyły, a niektórzy, nie czekając aby dokończył, zaczynali w głos przeciw niemu krzyczeć, że ich na zgubę chce prowadzić.
Co się potem stało, jak zawrzało, zakipiało, jak się on naród podzielił, z którego przy nas i naszym panu mało co pozostało, tego ja i opowiedzieć nie potrafię, bom Panu Bogu ducha polecał, sądząc, że oto nam tam wszystkim ostatnia wybiła godzina.
Kupka nas niewielka stała przeciwko wzburzonej gromadzie, a z kozactwa, choć niektórzy z początku przy panu pozostali i gotowość do posłuszeństwa okazowali, coraz się ich liczba pomniejszała, tak że ono było patrzeć, a ot sami będziemy na to zburzone pospólstwo.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.