Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

w rękę... Zgodzi się ze mną, tyle tylko, że ja mu drogi wskażę i ułatwię.
Jabym mu wszystkich tatarskich carzyków i hospodarów wołoskich z głowy wybił, kiedy my tu nad sobą mamy taką żelazną rękę, że tchnąć nie możemy.
Daj Boże, aby co rychlej przybywał.
— Takci będzie — dodał Zarwaniec — bylem grosza dostał, pospieszy tu pewnie.
— Niechby choć przed weselem wczas stanął, boby się może zaskoczywszy pana młodego udało nie dopuścić do kobierca...
Wtem zwrócił się do Zarwańca.
— No mów, a kończ coście to tam jeszcze na Niżu dokazywali, z czem się chwalić myślisz?
— Niewiele z tego chwały — rzekł Zarwaniec — bo biedy więcej było niż chluby. Myśmy z tego próżnowania, jako i pan nasz, gotowi byli na wszystko.
Puścił się tedy p. Samuel dla rozrywki, jako i dla lepszego poznania tego kraju i rzeki, po Dnieprze, po ostrowach, opatrując brzegi, rozpytując ludzi o ich saletry, sole i wszelką kupią i płody.
Wtem gdy na rzece był, spotkał tych, co po sól jechali na brzeg morski, która tam latem osycha jako mąka leżąc na ziemi i bierze jej każdy kto chce, ile mu się podoba, nie pytając, bo to bezpańska jest rzecz.