Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

dnia było można znaleźć, bo się salwowali niebożątka jako kto mógł i umiał, a nie jeden wolał z głodu w stepie umrzeć lub w śniegu zmarznąć niżeli w tatarskich pętach. Więc byle się okoliczność nadarzyła do ucieczki, biegli więźniowie, a co ich życiem przypłacało, któż to policzy? Nawet kości po nich nie zostało na tych pustkowiach.
Gdyśmy jeńców rozpytywać poczęli, wszyscy jednozgodnie mówili nam: na tatarów idźcie, teraz czas albo nigdy, bo tam na nich padła jakaś trwoga wielka, iż sama carzowa nawet do lasów uciekła.
Kozakom tego tylko potrzeba było, i posłyszawszy zerwali się gwałtem wielkim, aby zaraz iść niemieszkając. Próżno p. Samuel chciał ich od tego odwodzić, a miarkować, aby na Polskę pomsty onego czasu nie naprowadzili, gdy wojna moskiewska nad nią wisiała. Siła czasu upłynęło nim ich jakoś przywiódł do upamiętania, a polityki w tem wielkiej zażywając, posłał do carzowej z pięknemi słowy, aby trwogi nadaremnej pozbyła i bezpiecznie w pokoju mieszkała, gdyż jej jako syn dawną z ojcem umowę o pokój chce święcie dotrzymać.
Co zaś to kosztowało biedy i mozołu, długoby opowiadać.
Dosyć, że odprawiwszy szczęśliwie posły, sam do Wołoch się uparcie gotował, bo srodze obra-