Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy potem patrzym, na morzu jakby zamek znaczny albo budowanie się ukazało, a mrok padał, więc rozeznać było trudno, co przeciw sobie mamy. I tak na noc przyszliśmy.
Dopiero gdy dnieć zaczęło, okazały się tureckie galery z ludem wojennym mnogim, że już mylić się nie było można.
A panu Samuelowi zaraz serce urosło i aż mu oczy zapłonęły.
Więc się do Kozaków obrócił.
— A co, panowie mołojcy! szczęście nam samo się w ręce podaje; przy pomocy Bożej, może być i sława, i korzyść niemała!
Przyczem na galery wskazał, ale kozacy, choć zawsze ochotni, głowami potrząsali.
— Tuby nam — rzekli mu — o tem myśleć, jak co najprędzej uchodzić, bo siła nie na naszą garść, zgnietliby nas pewno. Mierzyć się z nimi ani próbować...
A naszemu panu okrutny żal był okazyę potkania się stracić, ale sam wreszcie widział, że szczerze mu radzą, i że nie pozostało nic, jeno uchodzić co chyżej. Do Bohu siedem mil było, ucieczka przed galerami trudna, a zguba pewna. Co najgorsza, że kozacy z temi czółnami ani się chcieli mierzyć przeciw galerom i stał się niepokój wielki, wołanie, czem i hetmanowi serca odjęli. — Uciekać! — wołali — uchodzić! — i czółna zwracali. Panu Samuelowi zaś, gdy już ratunku w ucieczce