Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

nie widział, zdało się po rycersku dostać placu i życie ważyć, począł więc na nich krzyczeć.
— Niech was, mołojcy, nie obchodzi lik pogan, myśmy ludzie chrześciańscy, Pana Boga prawdziwego słudzy. On nam wszechmocnością swą pomagać będzie i sił doda... Idźmy śmiało a z pomocą Bożą i tej ich armacie i im, bluźniercom niewiernym, rady damy... zwyciężym ich!...
Tymczasem czółna już i my na nich uchodziliśmy, a p. Samuel stojąc wciąż mitygował, zaklinał, aby sobie sromu nie czynili, a raczej się zwrócili mężnie i do bitwy gotowali.
Aż tu przedniejsza galera, na której ich tam starszy był, wysforowała się naprzód goniąc nas, nimby inne ruszyły, i krzyki ich: Ałłach! Ałłach! zdala nas dochodziły. Kozacy z czółnami do brzegu już przybiwszy, wysiadać i pierzchać chcieli, ale srom ich owładnął na ono wołanie hetmańskie. Siedli do czółen napowrót. P. Samuel wielce tem uradowany, chwalił im to, zwycięztwo obiecując, bo mu się wielce bitwę stoczyć pragnęło, że życie dla niej ważyć był gotowy.
Galera owa ich hetmańska coraz się ku nam przybliżała, która była ze wszystkich największa i najpiękniejsza, a sunęła tak, żeśmy nietylko ich bębny, surmy słyszeli i okrzyki, ale zielone chorągwie powiewające nad nimi widzieli. P. Samuel z kozaki stał śmiele, to im zaręczywszy, że skoro