Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

a gdzie który liści narwał i żuł, lub korzonków próbował, a drudzy żołędzi. Kupą się trzymając ciągnęliśmy od Bohu ku Ingułowi, a tu niektórzy kozacy się znaleźli, co byli pouciekali i przy nich żywności trochę ladajakiej, ale ta jak najprzedniejsze smakowała marcepany. Nad Ingułem konieśmy zastali wprzód tam posłane... a no i koniom i ludziom, nam wszystkim w tych polach dzikich a pustych głodna śmierć groziła. I cośmy tatarskiej strzały uszli i jassyru — widzieliśmy, że przyjdzie w męczarniach ginąć...
Co było w czółnach, wszystko Turcy popsowali i z wodą poszło, a przy sobie mało co kto miał i tego nie stało. Zwierza zaś ubić albo ptastwa nie nadarzyło się, więc konie wszystkie rozdał między kozaki, a no tych niewiele było, a wojska wszystkiego z półtrzecia tysiąca, gdy się razem zebrali.
Nie wiedzieć co poczynać już było, ale hetman głowy nie tracił, kilkunastu ludzi lepszych wybrawszy, z nimi jechał do Probitego uroczyska ku wołochom, a że rybaków kilku tureckich pochwycić się udało, od tych o straży wołoskiej dostaliśmy języka, na Martwej Wodzie.
Zaczem do Martwej Wody, gdzie nikogośmy nie zastali, tylko świeże stanowisko, doły od ogni i barłogi. Było już nas tylko jedenaście człowieka, a Wołochów tam stało osiemdziesiąt, ale dla żywności byłby p. hetman na nich napadł. Tym-