Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Zmiarkowali ichmość, że pytać się nie godziło, a przynajmniej nie o wszystko; a Krzychnik pomyślawszy, cicho szepnął:
— Wojtaszek gdzie?
To imię Wojtaszka na Zarwańcu zdawało się czynić bardzo nieprzyjemne wrażenie, aż się wzdrygnął. Skrzywił się mocno, ręką machnął, splunął.
— Bogdajbyśmy go byli nie oglądali — rzekł — to zgaga i nieszczęście nasze ten człowiek, bo pana nienawidzi, wszystkie tajemnice wie i gotów je sprzedać, a pan go dla pieśni lubi i boi się, i sam nie wie, czy go ubić, czy go głaskać, bo wypuścić w świat nie można.
Zmarszczył się mocno pan podczaszy.
— Wojtaszka nam pod niebytność pana jak oka we łbie pilnować kazano — mówił dalej Zarwaniec — a to bestya zuchwała i wszeteczna. Nikomu nie daruje w domu, wyśmiewa wszystkich, szpieguje wszystko...
Niecierpliwie podczaszy przerwał mówiącemu chrząkaniem i oburącz mu ukazał na gardło, poczem dodał:
— I po wszystkiem!!
— Płakać po nim będzie! — ruszył ramionami Zarwaniec.
Chwila milczenia nastąpiła.
— Dostałeś pieniędzy? — spytał podczaszy.
— Mało wiele — odparł stary sługa — jam się u miłości waszej spodziewał pożywić.