— U mnie! — krzyknął p. Krzysztof — a toś mi dobry! Ja pieniędzy nie daję nikomu; biorę od każdego co daje, a dla Samuela, dla tego dziurawego worka bezdennego, jabym miał mój grosz krwawich dać!...
Ruszył ramionami raz i drugi, a patrzącemu na się Zarwańcowi, milcząco wskazał pana Andrzeja. Ten też siedział jakby nie słyszał czy nie rozumiał.
— Panie marszałku — począł sługa.
— Jeżeli się z tem do mnie zwracasz — rzekł podnosząc głowę p. Andrzej — toś i tu chybił. Krzychnik nie chce dać, a ja nie mogę, bo nie mam. Mnie się zda, że albo do Włodkowej, albo do dzieci z tem potrzeba... choć jam pewny, że nim ty z pieniędzmi przybędziesz, Samko już ich sobie dostanie.
— A powiedźcie mu, niechaj do nas pospiesza — dodał Krzychnik — bo mnie jest potrzebny i całej rodzinie. Ma głowę nadaremnie ważyć, niechże krwi swej usłuży. On jeden albo nikt tę gadzinę Zamojskiego zdusić może.
Naówczas dla króla aptekarzów i pigułek szukać nie będziemy potrzebowali, bo gdy hetmana niestanie, król bez rąk się uczuje i nie ruszy. Ino Samko niech pospiesza, bo się na wesele gotują, a lepiejby go przedtem sprzątnąć, aby nie tryumfował.
Gdyby nie ten wasz Niż — mówił dalej Krzy-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.