Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Hetman nie rzekł nic, a Mroczek poczekawszy mało i głos zniżywszy, dodał:
— Dałby Bóg, aby to próżne były przechwałki, a no wieści chodzą, iż albo królowi truciznę, albo miłości waszej napaść i śmierć gotują, bo sierdzą się okrutnie.
— Strzedzbyś się winien, Mroczek, lada babskich plotek nie powtarzać. Nie od dziś dnia oni o tej trutce gadają, ale się na to ważyć nie mogą.
— Takby się zdało — westchnął rotmistrz — gdybyśmy i ludzi i okoliczności nie wiedzieli, w których o venenum starali się i o zadanie go królowi.
Kanclerz w szerokie dłonie uderzył.
— Boże wieczny! — zawołał — czego ci ludzie chcą od króla! Lepszego nigdy nie mieli i mieć nie będą, ale to nieszczęście, że mu przypadło one stajnie Augiaszowe czyścić, a niema zjadliwszej rzeczy jako brud.
Raz go przecie z tej rzeczypospolitej wymieść potrzeba lub ona zginie... Czas był na to. Cugli warchołom nie nałożywszy, roznieśliby wszystko marnie.
Zamilkli nieco, a Mroczek poczekawszy czy hetman sam nie pocznie, dodał:
— Teraz to ono szczęśliwe wesele miłości waszej, na nowo poburzyło zazdrosnych i niechętnych. Na baczności się mieć potrzeba. Ludu się zbierze