Z aptek zaś, które tu w Krakowie znam, jedna mi się tylko zdaje taką, że w niej za pieniądze wszystko dadzą.
Mroczek przestał mówić, a Dzierżek zmarszczywszy czoło, rękę wyciągnął i ku rogowi ulicy Grodzkiej wskazał.
— Myślicie u Fontanusa? — szepnął głową potwierdzając.
— A juści — rzekł Mroczek — ale co o nim mówią, potwarzą być może. Wypróbowaćby go potrzeba, nim na niego baczność zwrócimy.
Tu Dzierżek poważniej nastroił twarz, rzecz się stawiła tak, iż mogła daleko prowadzić. Czekał co przyjdzie. Mroczek też ociągał się z mówieniem, bo i jemu sprawa wydawała się niełatwą, aby niewinnego człowieka nie narazić i siebie.
Nużby ów sprzedajny Fontanus zdradził i ukazał, że u niego żądano trucizny?
Ów Fontanus, człek obcy był, pono niemiec, ale zdawna w Krakowie osiadły. Mówił złamanym językiem, ale już w ziemię tę wrosnął i za tubylca się uważał. Niegdy go ludzie starsi pamiętali, iż z małym węzełkiem do Krakowa przybył, maśćmi jakiemiś i kroplami handlując, a sławiąc swą znajomość wielką ziół lekarskich.
Oficyny naówczas nie miał z czego założyć, ani na nią przywileju potrzebnego otrzymać nie mógł. Tymczasem, gdy po ulicach chodząc swe medyka-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.