Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

menta cudowne sprzedawał, udało mu się chorego kanonika kapituły krakowskiej, od doktorów opuszczonego, jakimś napojem do zdrowia przywrócić. Ten go biskupowi krakowskiemu zalecił, a z łaski jego przyrzeczono Fontanusowi przywilej na ową oficynę sanitalis.
Przeciągnęło się to, bo wędrowny farmaceuta pieniędzy nie miał potrzebnych dla zaopatrzenia apteki i dopiero wspólnika znalazłszy, bogatego mieszczanina, na rogu Grodzkiej ulicy najął kilka izb przybłęda ów, i w nich swe alembiki i słoje rozstawiać począł. Zrazu się to bardzo mizernie okazywało, ale chudy ów, z długą szyją, z przeciągłą twarzą, z ruchami jakiemiś konwulsyjnemi i jakby mimowolnemi niemiec, miał szczęście.
Mieszczanin wspólnik zmarł mu, przyczem się okazało, że Fontanus mu już nic winien nie był, choć familia inaczej dowodziła.
Zaraz po śmierci jego oficyna Fontanusa inny pozór przybrała. Wywieszono znak, a w pierwszej izbie pokaźno się urządziła apteka, z mnóstwem słojów, flasz, szklenic, na których piękne napisy stały po łacinie: Syrupus, Decoctum, Bolus, Electuarium, Confectio i t. p.
Nie była pod owe czasy apteka tem, czem dzisiaj, pod rozkazami tylko doktora rozdającym lekarstwa składem medykamentów.
Miał każdy aptekarz swe sekreta, a był potroszę sam lekarzem i wiadomem było powszech-