nie, iż w dziesięćkroć tyle zarabiał, co najlepszy z doktorów.
Ingredyencye bowiem, jakich naówczas zażywano do leków, nie były tak proste, jak dzisiaj. Osobliwych potrzebowano, które zdaleka sprowadzać i wielkim kosztem nabywać musiano. Rogi zwierząt, tłuszcz innych, kości i t, p., nieodzownie się znajdować musiały, a niedźwiedzia tłustość wcale naówczas miała inaczej skutkować niż zajęcza. Potrzebowano i rogów jednorożca i kamieni, które zdala przychodzić musiały, i zmielonych na proch kosztownych utworów i ziemi, która tylko w pewnych krajach się znajdowała.
Natura wówczas pierwszym aptekarzem była i wyrabiała gotowe lekarstwa, których ludzie wedle tradycyi używali.
W to wszystko się zasposobić nie było łatwo. A i oczy też ludzkie w takiej aptece olśnić było potrzeba, aby się wydawała skarbnicą. Zwykle więc, oprócz naczyń z gotowemi lekarstwy, wypchane ptaki, rogi różne, skóry, stworzenia osobliwe przyozdabiały taką oficynę. A im ona pokaźniejszą była, tem ją doskonalszą mniemano.
Schodzili się tu i doktorowie pod czas i pacyenci, którym aptekarz z własnych sekretów drogie leki sprzedawał. Cena ich całkiem od fantazyi jego zależała, że zaś drogie się zawsze lepszem wydaje, w dwojakim interesie swym, aptekarze cenę podnosili.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.