księzką sztukę znał i trucizny przyprawiał. Nigdy jednak nic ztąd na jaw nie wyszło.
Oprócz tych, którym apteka jego solą w oku była, bo ci go szalbierzem nazywali i dowodzili, że często zafarbowaną wodę za kosztowny lek sprzedawał, nie miał Fontanus nieprzyjaciół. Ostentacyjnie ubogich nietylko leczył, ale karmił, pauprom garnuszki ich bez szemrania napełniał, a doktorów wszystkich chwalił i mędrcami nazywał.
Oficyna też na rogu Grodzkiej ulicy, choćby w niej chorych i kupujących brakło, zawsze prawie gości miewała. Schodzili się tu doktorowie i znajomi mieszczanie na gawędę i na pokrzepienie, bo Fontanus wzmacniające napoje, bardzo przedziwne, jak nikt robić umiał.
Dzierżek gdy z niezgojoną jeszcze całkiem nogą z pod Połocka się dostał do Krakowa, z porady przyjaciół u Fontanusa szukał gojących środków, dostał je u niego, i zdawało mu się, że jemu zawdzięczał zupełne uzdrowienie, choć kulawym pozostał.
Znał więc pan Jan onego Fontanusa i z tem się zaraz pochwalił.
— Jam o tem wiedział, że go znasz — rzekł Mroczek — i na tym fundamencie chciałem, abyś poprobował człowieka a wybadał go, azali za wielkie bodaj pieniądze truciznę sprzedaje, bo tak o nim twierdzą ludzie.
Dzierżek się poskrobał po głowie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.