ich Marcin tak nieszczęśliwego męża Halszki z Ostroga, kniazia Sanguszkę, ścigał i zabił.
Krzysztof też, choć na sobie nie miał żadnego dekretu, od czasu gdy o nim wzmiankę w papierach ściętego Ościka znaleziono, nie czuł się całkiem bezpiecznym i nie rad ukazywał.
Jeden tylko Andrzej nie lękał się, bo na sobie jawnego nic nie miał, choć w sobie tak był jak bracia dla króla i Zamojskiego usposobiony.
Od powrotu z Niżu Samuela, marszałek i podczaszy nie widzieli się z sobą; pierwszy z nich w początkach maja do Krakowa przybył, ale się prawie nie ukazywał. Wieczorami tylko do swoich przyjaciół chadzał i z ludźmi się widywał. W mieście o nim tak jak nie wiedziano.
Chciało się panu Andrzejowi, choćby wcale nie występował na weselu, widzieć je i ze zjazdu korzystać, aby z wielu się widzieć i rozmówić, ale wahał się jeszcze.
O Krzysztofie nic słychać nie było, bo ten za sobą drogę i tropy starannie zacierał.
Zdziwił się więc pan Andrzej, gdy jednego wieczora od Zbarażskich, żony swej krewnych, powróciwszy, w domu przy Franciszkańskiej ulicy, zamiast ścian niemych, brata Krzychnika zastał.
Chociaż między rodzeństwem miłości szczególnej nie było, jednakże wszyscy oni mieli rodzaj przywiązania do siebie, i radzi się zawsze widy-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.