bowali, zaraz więc pan Andrzej zagaił o panu Janie i o jego bytności u kanclerza, powtarzając to, co z sobą przyniósł...
Zżymnął się Samuel.
— Ho! ho! — rzekł — do zgody rękę wyciąga! do zgody! Cóż to się ma znaczyć? Nowa zdrada chyba!
Jeżeli który z panów braci ma ochotę im się kłaniać, nie wyjmując króla, wolna wola. Ja, nie... Mamy z Zamojskim i Batorym za długie lata rachunek nieskończony, a bodaj się z niego nam nie im należy...
Musieliby się dobrze opłacić, abym ja im rękę podał.
U mnie jedno na myśli, albo pomsta, lub z kraju precz jadę, kędy oczy poniosą...
Żaden z dwu braci nie brał tak gorąco sprawy, poczęli go mitygować, ale się nie dał.
— Waszmość oba zobaczycie — rzekł — że do mnie powrócicie, bo oni was oszukają. Ja przy swem stoję: króla sprzątnąć, a Zamojskiego ubić. Wówczas będzie wszystko skończone i Zborowscy cześć swoją odzyskają, a miejsca, które im należą, nie jakieś tam liche urzędy, z których kilku koni wyżywić trudno, a wstydu się najeść może dosyta cała rodzina.
Pal ich djabli z ich zgodą! Ja im się nawet z gardłem prosić nie będę...
Tak się rozpoczęła rozprawa, przy której pię-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/199
Ta strona została uwierzytelniona.