kna a żwawa Włodkowa, jako zawsze Samuelowi potakiwała, tak i teraz stronę jego utrzymywała. I ona się na zgodę żadną i na branie jałmużny nie zgadzała.
Podziałało to tak na nieco zaledwie uspokojonego Krzychnika, iż i on przeszedł na ich stronę.
Zaczem języka już wstrzymać nie mógł i o truciznie a o Fontanusie historyę im opowiedział.
Tu dopiero powstał rumor niesłychany... Samuel święcie wierzył w to wszystko, co Krzychnik przynosił, a to mu służyło do poparcia własnych przekonań.
Andrzej milczał, i jak zawsze był ostrożny, nie zapędzał się zadaleko...
— Macie najlepszy dowód ich dobrych dla nas chęci — wołał Samko — w tem, że mnie się każe mieć na baczności, abym w jego juryzdykcję nie ważył się.
Więc cóż? Wziąłby mnie jako banitę, jak nieboszczyk ojciec Sanguszkę, i łeb zciął? Niedoczekanie jego. Gdy wiem co mnie czeka, wolę ja mu to samo zgotować... przyczem ani banicyi, ani dekretu nie potrzebuję. Wyzwę go na rękę i zarąbię.
Naówczas cała rzeczpospolita z pod jarzma tego uwolniona podziękuje mi, bo mało co a oni ją chłopską swą piechotą zawojują, a nam wszelkie swobody odejmą.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.