już natura ludzka, że człowiekowi dobrodziejstwo cięży, bo go upokarza, ale są też i wierni i przywiązani do króla.
— Niewielu — odparł Stefan. — Naród to zresztą serdeczny, rad kochający, ale mimo męztwa swego, płochy i dziecinny. Wytrwałości nie ma w niczem, zabawę przenosi nad pracę, życia nie waży wiele i trzeba mu dobrej nieszczęścia szkoły, aby się na mężów statecznych wyrobił. Życie w chwili zapału dać, to u nich niczem, majętność poświęcić, zdrowie ważyć; ale gdy długo a cierpliwie choćby pierze skubać przyszło, żaden nie wytrwa. Krew w nich kipi, fantazya nieokiełznana, a rozum tylko dla drugich mają. No — dodał król z uśmiechem — na wymowie im też nie zbywa, lecz gdy się na słowa wyczerpią, do czynu ochoty i siły nie mają.
Pochmurniał król znowu.
— A kraj taki rozległy, pustyniami na pół leży — mówił dalej. — Tatarom się podarkami okupywać trzeba, gdy ich dawno odeprzeć z dzikich pól należało. Teraz na granicy kozactwo się mnoży, będą z tego drugie tatary, albo i gorzej, bo ich Moskwa łatwo sobie pozyszcze. Do czynienia jest dość! ale czem, ale kim? Jeden Zamojski za wszystkich nie starczy, a drugiego takiego jak on, nie znaleźć.
— A! miłościwy panie — wesoło rzekł Cobar, usiłując pana rozchmurzyć. — Tak się to
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.