dla moskiewskiego cara, a tego dla wołoszyna i turka, aby dostał zapłatę, a pochwyci ją, to zmarnuje. Znać łotra nie chcę...
— Zda mi się, że pan hetman za nim wstawiać się będzie — szepnął Cobar.
— Choćby on i Gryzelda nawet prosiła — dodał król — z nim do czynienia mieć nie chcę. Zowie się i pisze radą cesarską, niech na radę do cesarza jedzie i lepiej tu nie powraca.
Mówiąc to król, jechał powoli, konia na cuglach wstrzymując, a oczyma biegając po okolicy. Ptactwa małego krążyło w powietrzu mnóstwo, ale takiego, na któreby sokoły puścić było warto, nigdzie nawet bystre oko Biedrzyckiego dostrzedz nie umiało. Sokoły i białozory kapturkami przyodziane, dzwonkami czasem potrząsając, siedziały smętne na rękawicach pachołków, którzy je wieźli.
Psy legawe wietrzyły po ziemi jakoś obojętnie, jakby się nie spodziały nic znaleźć. Charty ziewały, służba nawet znużoną się wydawała.
Wtem, opodal nieco na niebie jasnem, z rozpostartemi szeroko skrzydłami, jakby na miejscu w powietrzu stojący nieruchomo, ukazał się ptak duży, w którym jastrzębia starego łacno rozpoznać było można.
Z sokoły na sokoły, jastrzębie, kobuzy, kanie i inne drapieżne ptactwo, rzadko kto polował, bo to łowy były, co mogły siła kosztować. Noszone
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.