warchoł nieunoszony, ale i takich czasem potrzeba...
Król mocno głową rzucał słuchając.
— Daj ty mi pokój ze Zborowskimi — rzekł. — Samuela ja znam, bo u mnie gościem był i służył mi czas jakiś, ale od tej pory rozpasał się, słyszę, więcej jeszcze...
Do Andrzeja, choć i jemu i całej tej krwi nie wierzę, chętniej się zbliżę, dam mu coś, z innymi nie nalegaj!
Kanclerz na chwilę milczał.
— Uczynicie miłość wasza wedle życzenia i woli, ale ja nie przestanę wstawiać się za nimi, abym sobie do wyrzucenia nie miał, iż zaniedbałem środek jaki ku przejednaniu. Nam zgody potrzeba... Nieprzyjacioły otoczeni, dobrze, abyśmy ich choć we wnętrznościach naszych nie żywili.
Westchnął Batory i jechali coraz się zbliżając ku miastu powoli. Nie spieszno było snać królowi na zamek, gdyż stosunki z Anną Jagiellonką zmuszały go do ciągłego kłamstwa, którem się brzydził. Miłości zmyślać, a nawet poufałości większej się wzdragał. Przykład zaś poszanowania i zgody dać czuł się obowiązanym, tembardziej, że już złe języki szukały jakichś pozorów do potwarzy, i palcem wytykały osoby.
Anna też Jagiellonka niemal oziębłością męża obrażona, wcale się o pozyskanie serca jego nie starała. Od pierwszej chwili jawnem było, iż to
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/027
Ta strona została uwierzytelniona.