Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

Zmilczał więc w końcu, mówiąc sobie w duchu, że byle się nastręczyła zręczność, gotów stawić się sam królowi.
Gdyby i to do niczego nie doprowadziło — ha! naówczas pozostawało tylko Zamojskiego i króla starać się zgładzić. On sam czynnym być ani myślał, miał banitę w ręku, a lepszego narzędzia nie mógł żądać.
Jurgielt tedy naznaczony marszałkowi co miał burzę zażegnać, nienawiść tylko rozżarzył i rozdmuchał.
Przez cały ten dzień kasztelana gnieźnieńskiego w domu nie było i nie widzieli go bracia aż wieczorem, gdy od Tarnowskich powrócił.
Wiedział już o tem, że Andrzej miał u króla posłuchanie, i że dwa tysiące jurgieltu otrzymał. Cieszył się i chciał mu powinszować, gdy marszałek usta mu zamknął tem:
— Gdyby królem nie był, byłbym mu przypomniał, iż czas był, gdy Zborowscy swoim marszałkom po dwa tysiące jurgieltu dawali.
— Ale to inne były czasy — rzekł kasztelan — i może dlatego my dziś brać musimy małoco, żeśmy niegdyś wiele i zawiele dawali!
Chciał się skarżyć Andrzej, ale mu Krzychnik nie dał mówić i przystąpił do kasztelana.
— No — rzekł — ja się od króla i na zawinięcie palca nie spodziewam nic, ale byłoby źle, gdybym ja jeden go nie widział i był wyłączo-