tuje. Jam przeciwko rakuszaninowi mały królik, więc co ja dla niego znaczę? Nie chcę go widzieć.
Zamojski prosił jeszcze.
Batory się oparł silnie. — Nie chcę go.
— Podrażnicie go więcej.
— Niech się wścieka — rzekł król — porwie się, a uczyni co, na czembym go mógł pochwycić, nie przebaczę. Nie chcę go, nie mów mi o nim.
Ponieważ król tego dnia był w złym humorze, bo mu ulubiony koń jego ubył, nie nalegał kanclerz, odkładając do sposobniejszej chwili, ale gdy w parę dni znowu chciał spróbować przemówić za Krzysztofem, Batory się pogniewał i oburzył.
— Ten człowiek nikczemnym jest — zawołał — wie, że go nie znoszę, że go znam, że nim pogardzam, i ciśnie się do mnie. Uwolń mnie od niego, nie mów mi o nim. Stanowczo i ostatecznie powiadam, zdrajcy tego na oczy widzieć nie chcę i nie będę. Niech wie, powiedzcie mu to otwarcie, ja się z mojemi uczuciami nie taję. Podły jest, gardzę nim.
Po danej w ten sposób odprawie, kanclerz, który króla znał, wiedział dobrze, że powracać z prośbą nie ma po co. Batory nie zapominał nigdy, a zdania o ludziach raz powziętego nie zmieniał. Ofiary, jakie czuł że uczynił dla Polski, niewdzięczność czyniły dla niego nieprzebaczoną.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.