Kasztelan gnieźnieński dał się na to wziąć i pochwalał zimną krew i rezygnacyę.
Sądząc, że jeszcze Samka zastanie w Piekarach, nazajutrz pobiegł tam zaraz Krzysztof, ale go już nie było. Zastał tylko smutną po nim Włodkowę, która teraz ciągle o bohaterskich czynach wuja na Niżu wszystkim rozpowiadała.
Tymczasem Samuel gdzieś już za nową podwiką gonił i razem szalał, nad dziećmi się rozpadał, pieśni słuchając płakał, pił, bił, a pod czas o pokucie mówił i mnichem chciał zostać.
Jednego dnia rozpusta się go trzymała, drugiego rozpacz nim owładała. Od grobu żony jechał na polowanie z sokoły, na hulankę do miasta, a potem do domu do córeczki Anusi i do Wojtaszka, który go męczył, któremu śmiercią groził, aby nazajutrz obsypywać podarkami.
Dostawszy języka, gdzie mniej więcej Samuela przyłapać się mógł spodziewać, wrócił z Piekar do Krakowa podczaszy. Zbliżało się owo sławne hetmańskie wesele z Batorówną, o której powiadano, że ją wkrótce na granicy przyjmować miał z paniami polskiemi Opaliński. P. Krzysztof chciał czasu godów być w mieście, patrzeć na nie, i gdyby się dało, korzystać z ogromnego zbiegowiska, aby sobie wyszukać sprzymierzeńców.
Wśród tego zamętu przygotowań weselnych, łatwiej było niż kiedy niepostrzeżonemu się przeciskać, wśliznąć, podsłuchać i ludzi wynaleźć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.