Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

żal, a ludzie, albo jakieś smutki mi je odbierają. No! dobrej myśli mi wracasz? — spytała.
Twarz sama jej odpowiadała, ojciec był uśmiechnięty, rozpromieniony.
— Miałem listy od Krzychnika — odparł, podnosząc córkę do ust swoich — rad im jestem.
— Cóż ci tak dobrego donoszą? — spytała Anusia.
— Krzychnik raz przecie rozumnie pisze — rozśmiał się Samuel — teraz my z nim pójdziemy ręka w rękę.
Anusia spojrzała mu w twarz, lecz siadano już do stołu i Samuel umyślnie przerwał z nią dalszą rozmowę. Wszyscy teraz biesiadnicy z oczyma zwróconemi na gospodarza, gotowali się go czemś zabawiać. Borowski donosił o sokołach, drugi mówił o wilczycy z małemi, na którą w gnieździe najść było potrzeba, aby szczenięta zabrać żywcem.
Wojtaszek siedział także u stołu, umieściwszy się tak, aby na Anusię mógł patrzeć. Ojca się wcale nie wystrzegał.
Anna unikała jego wejrzenia, a ile razy je spotkała, odwracała się z niewysłowioną pogardą.
Wojtaszek mimo to nie tracił fantazyi, owszem coraz się chciał z nią głośniej popisywać i wtrącał zuchwale do rozmowy. Zaczęto wyszydzać Zapatellego, któremu sąsiedzi najlepsze kąski nie-