Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

Zborowskiego ten wypadek, choć nie był u niego w domu żadną rzadkością, bo się rzadko obiad u niego kończył inaczej jak bójką i hałasem[1], siadł zły, sam nie wiedząc do kogo się za to czepiać.
Chwilę pomyślawszy, kazał biedz zobaczyć, co się z lutnistą stało, a gdyby go znaleziono, zamknąć w izbie gościnnej i straż postawić.
Wybiegli natychmiast dworzanie i czeladzi kilku, a tymczasem Zapatelli orzechy gryząc, śmiał się z Wojtaszka, przedrwiewał, bo już był sobie trochę podchmielił.
Anusia nie powróciła.
Zborowski ze swoim Boksickim najspokojniej w świecie nanowo rozpoczął o ludziach mu potrzebnych się naradzać, gdy dworzanin, jeden z tych co za Wojtaszkiem wyszli, powrócił z oznajmieniem, iż lutnista prosto ze dworu wpadłszy do stajni, konia okulbaczył i jak stał, dosiadłszy go, uszedł.
Zborowski nakazał pogoń, aby go, bodaj związanego nazad przywieziono, ale ludzie sami się gonić domyślili.
Niespokojnym zaczynał być. Obejrzał się za listami Krzychnika, czy ich z sobą Wojtaszek nie zabrał, ale się okazało, że ich nie tknął.

Nie po raz to pierwszy uchodził lutnista, zawsze jednak powracał. Rachował na to pan Samuel, że go tutejsze miłostki nazad sprowadzą,

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd gramatyczny; prawdopodobnie brak w tym miejscu słowa rozgniewał.