pozasiadano gęsto, a tu i owdzie pieśni się odzywały.
Cała zresztą droga wiodąca do zamku przechadzających się i przejeżdżających była pełną, których pomijając Samuel popędził pod dom swój i tu wywoławszy czeladź, konie oddawszy a i Wojtaszkowego kazawszy mu odjąć dla bezpieczeństwa, sam wprost do podczaszego szedł, pewien, że go zastanie, i że on na zamku nie urzęduje.
Jakoż odgadł, siedział nad listem Krzychnik, gdy Samuel wpadł i dwaj bracia na piersi się sobie rzucili.
Ze strony przybywającego poryw ten był szczerym, bo wraźliwy i namiętny Samuel równie ściskać jak bić zawsze był gotów, ze strony zaś Krzychnika rachubą ten uścisk pachniał, bo chciał sobie brata pozyskać, związać go, przyciągnąć, uczynić swym sługą. Jednego przecież chcieli oba...
— Aleś ty oszalał, Samusiu — zawołał — żeby im w ręce leźć dobrowolnie! Prędzejbym się był dziś spodziewał tu oglądać nie wiem kogo, niż ciebie.
— Widzisz, że mi na męztwie nie zbywa — odparł dumnie Samuel. — Chciałem w oczy widzieć żywe te ich tryumfy, abym ku nim nienawiść w sobie rozżarzył i odżywił. Nasyciłem się też dobrze i nie żal mi tego.
Usiadł naprzeciw Krzychnika.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.