Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

padając i lżąc.[1] Zborowski więcej sobie szkodził niż do przyszłej jakiejś roboty przygotowywał.
Z Krzychnikiem tymczasem trwała korespondencja, listy się mnożyły, a ów przebiegły podczaszy, pod wrażeniem bezsilnego gniewu, wywnętrzał się nieopatrznie.
Nieopatrzniej jeszcze listy te pan Samuel rzucał, tak że Wojtaszek je wszystkie mógł czytać, i na wąs motał. Liczone one leżały w otwartej szufladzie, lecz wszystkim do nich zaglądać było można.
Z Wojtaszkiem, którego w myśli to zabijał, to żenił Samuel, wreście koniec chciał uczynić. Sprzykrzyła mu się choć piękna Motrunka, a Anusia też nalegała o pozbycie się jej u ojca.
Wojtaszka więc z nią połączyć, dać im albo ziemi kawał, albo jurgielt, śpiewaka we dworze zatrzymując, miał już mocne postanowienie.
Jednego też dnia, a było to znowu w Białym Kamieniu, przywoławszy do siebie lutnistę, oświadczył mu Samuel, że z Motrunką się miał ożenić, przyczem mu zagroził po swojemu: — Jeżeli ci żywot miły!
Wojtaszek dumnie się rozśmiał.
— Żywot miły mi jako i wam — odparł — i Motrunka pod czas miła, ale żebym się miał żenić i nią sobie świat wiązać?
— Musisz...

— Ho! ho! — odparł Wojtaszek — ja

  1. Przypis własny Wikiźródeł  Najprawdopodobniej błąd w druku; zamiast kropki winien być przecinek.