Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

musu nie znam... Jam wolny człek, tak jako i wy.
O mało za to porównanie nie porwał się do niego Samuel, ale ilekroć na Wojtaszka miał się rzucić, zawsze go coś wstrzymywało.
— Mówiłem ci raz, jeśli żywot miły — powtórzył — a ty wiesz, że ja nadaremno nie obiecuję. Miejże rozum, do ślubu się gotuj. Nie było ci jej bałamucić.
— Jam jej nie bałamucił — zawołał lutnista. — Chyba ona mnie... a temum ja nie winien. Wojtaszek wyżej patrzy.
— Aby tylko jeszcze wyżej nie zawisł — rozśmiał się p. Samuel. — Jeżeli ufasz, że ja ci dla twego piania życie daruję, mylisz się. Już mnie ono do łez nie pobudza, już ja nie ten, a i twój śpiew teraz brzęczenia komara nie wart.
Wojtaszek, który dumnym był tym swym głosem i kunsztem nadewszystko, rzucił się i wyszedł z izby. Samuel mu dał iść.
Braciszek Zapatelli miał tedy ślub dawać, chociaż księdzem nie był.
Na pierwsze o to wezwanie, włoch się śmiać począł i odpowiedział, że nie jest kapłanem, ale że pomimo to, ślub dać gotów, tylko on nic wart nie będzie.
— Co? dla takiego trutnia! — zawołał Zborowski. — ho! ho! ślub twój jeszcze dla niego zanadto dobry. Ja mu będę księdza lepszego szu-