Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

składał, ile było hajduków, czeladzi, wozów, kto dowodził, kto jechał u boku Zamojskiego. Wszystko to razem, chociaż na spokojny czas dosyć było pokaźne, nie przechodziło głów sześćdziesięciu, a Samuel tak swoim ufał, że w równej liczbie nie wahał się napaść, z tem tylko, aby na dwa oddziały była siła podzieloną i z dwu stron naskoczyła równocześnie. Lub w lesie na drodze, albo na noclegu chciano napaść hetmana, nie zbyt od Krakowa blizko.
A że zbieranie ludzi, dopełnianie dworu i cały ten zachód mógł zwracać oczy i budzić podejrzenia, puszczona była umyślnie pogłoska, którą wszędzie powtarzano, że Samuel sprzykrzywszy sobie żywot banity w kraju, miał zamiar do Włoch na wieczne wyjechać czasy, syna dla nauk w Niemczech zostawując.
Głoszono też, że Krzychnik zapewne towarzyszyć mu będzie, widząc, że w kraju, oprócz prześladowania, nic się już Zborowscy spodziewać nie mogą. Zatem oba mieli pozostać za granicą i osiąść w Malcie, jako ludzie rycerscy dla walki z niewiernymi i t. p.
Miała ta wieść pewne pozory prawdopodobieństwa, tak że jej nieznający bliżej Zborowskich uwierzyć mogli. Z jednej strony tem się ubezpieczając Samuel, z drugiej jawnie ludzi ściągał, gromadę swoich hajduków powiększał, a po gościńcach i gospodach, niemal otwarcie nieprzyja-