z widzenia lub ze sławy, nigdzie stałego nie mogąc znaleźć pomieszczenia, bo, mimo biedy, wymagającym był, wysoko się cenił i żądał wiele, zawsze w końcu do Lwowa powracał, kędy w przedniejszej gospodzie u ormianina Szeremiego przesiadywać był zwykł. Tu maleńki alkierzyk zajmował, a dniami i wieczorami trzymał się w wielkiej wspólnej izbie gościnnej, z lutnią w ręku, pobrzękując na niej, nucąc potroszę, okazyi czekając, aby go kto do śpiewu zaprosił taki, coby potem podarkiem mu się wywdzięczył.
Trafiali się tu możni przejeżdżający, bo Szeremiego gospoda była niemal jedyną, szczególniej dla tych, co na wschód dążyli; czasem i dzień i dwa przyjmowany, pojony, karmiony, obdarzony, Wojtaszek używał dobrego bytu, ale potem chude dni długie następowały, gdy w gospodzie pospolici tylko ludzie spoczywali, a lutnista za swój miły grosz musiał posilać się i pragnienie gasić. A że u Samuela z młodu do życia bardzo dostatniego był nawykły, lada czem się nie ograniczał, trzeba mu było przysmaków pańskich, wina i konfektów.
Przykrzyło mu się więc to życie na łasce losu.
Ten i ów mu wprawdzie, głos jego posłyszawszy, obiecywał polecić go któremu z panów z Tarnowa, z Melsztyna i t. p., ale się na próżnych obietnicach kończyło.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.