Na dłuższe wycieczki po kraju nie stawało Wojtaszkowi ani pieniędzy, ani wytrwałości, bo rozpieszczony był, leniwy i często zrana siadłszy z lutnią na kolanach na pościeli, brząkając i dumając pół dnia strawił napróżno.
W godzinach, gdy przejeżdżający goście zwykli byli śniadać, lub wieczorach[1] u gospodarskiego stołu w wielkiej izbie, zrzuciwszy pychę z serca, Wojtaszek przywdziewał najlepszą swą odzież włoską modą, brał lutnię i szedł tam, z boku się przysiadając na ławie, pobrzękując a podśpiewując.
Naówczas gospodarz Szeremi, człek dobry, na zapytanie gości opowiadał jak to był przedziwny śpiewak i lutnista, któremu równego i na królewskim dworze było poszukać.
Zaciekawieni podróżni dowiadywali się, iż tego wędrownego muzyka, za mały podarek można było posłyszeć i poili go, karmili albo obdarzali, aby im śpiewał.
Ale się to nie każdego dnia trafiało, i na gości coraz nowych potrzebując tak pracować Wojtaszek, na swój los ciężko bolał. Więc się wymykał w świat z gospody, jeździł po dworach, a zażywszy niewczasu, powracał nazad do Szeremiego. Był tu bezpiecznym od Samuela, bo ten miał inną własną gospodę we Lwowie.
Jakie myśli chodziły po głowie nieszczęśliwemu, łatwo zgadnąć. Rachował zawsze, że Zbo-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – wieczerzać.