Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

równych losów prawo mu dawały. W istocie jeden i drugi podziwiali wszyscy, ale oprócz pieśni i przygrywek nie umiał nic Wojtaszek, a dumą tak śmieszną i przesadzoną grzeszył, że nią wszystkich zrażał.
W czasie tego pobytu u ormianina, do którego co przedniejsi ludzie zajeżdżać byli zwykli dla słynnej kuchni jego, a szczególniej dwór i urzędnicy królewscy na Ruś posyłani, miał zręczność Wojtaszek wiele się dowiedzieć i nasłuchać. Nie zważano nań bardzo, gdy w kącie zasiadł, i swobodnie rozpowiadano, co po świecie krążyło.
Sprawa Zborowskich niejeden raz pobieżnie bywała wspominaną, z czego się mógł przekonać Wojtaszek, że pilne oko na nich miano, podejrzewano pilnie, poszlaki spisku chwytano, ale dowodów jawnych nie miał nikt... On zaś daleko więcej wiedział niż wszyscy i mógł łatwo naprowadzić na drogę. Lecz jak i do kogo było z tem się udać?
Osnuł już sobie, że sprzedając dawnego pana, mógł za to miejsce lutnisty otrzymać na dworze królewskim, bo choć Batory szczególnego zamiłowania w muzyce nie miał, trzymał ją przecie wedle dawnego obyczaju i dla gości.
Zwolna Szeremi z nim rozmawiając, dowiedział się całej jego historyi i o tych nadziejach, jakie żywił. Nie lubił on Zborowskich, ani chciał ich oszczędzać, ale znał ich zuchwalstwo i nie-