Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

spieszył, lub z doniesieniem od wojsk do króla nie jechał. Szło tylko o to Wojtaszkowi, kogo wybrać miał, aby mu się zwierzył.
Wedle myśli swej, lutnista życzył węgra, bo ci największe mieli zachowanie u króla, a żaden z nich nie miał powodu Zborowskich oszczędzać; gdy między polakami, choć przyjaznymi i wiernymi Batoremu, wielu się mogło znaleźć takich, co z różnych powodów na Zborowskich się porywać nie byli skłonni. Z wielu pańskiemi rodzinami łączyły ich dawne koligacye, które choć dziś nie wiązały już, zawsze występować nie dozwalały krwią z sobą połączonym.
Z niecierpliwością wyczekując zręczności, Wojtaszek dosiadywał w izbie i każdego przejeżdżającego nietylko postawę badał, nie dość że mu się przysłuchiwał, ale szedł do stajen orszak zobaczyć, z ludźmi pogawędzić. Wszystko to czynił tak zręcznie, od niechcenia, jak gdyby go tylko próżnowanie ku temu pobudzało.
Zaczynały już mu te czaty się przykrzeć, gdy jednego popołudnia zajechał w kilkunastu ludzi konnych, średniego wieku mężczyzna, z którego twarzy rysów łatwo było można poznać węgierskie pochodzenie. Tylu naówczas węgrów ciągle wjeżdżało do Polski i po niej się kręciło, że ten typ był łatwym do rozróżnienia. Narodowy strój węgrów, ich uzbrojenie i rzędy na konie, ułatwiały tę dyagnozę.