do izby, gdzie na ławie miejsce zająwszy, nogę na nogę założył i począł brzdąkać na cytrze i nucić piosenki.
Wszystko to było obrachowane doskonale. Biegał po strunach lutni, jak gdyby nie wiedząc sam co czyni, brzdąkając od niechcenia; śpiewał i urywał coraz nowe polskie i włoskie piosnki, ale i gra i śpiew ów były na popis wybrane, aby dały wyobrażenie wielkie słuchaczowi o talencie grajka i śpiewaka.
Szło o to, czy ten, przed którym się tak wdzięczył, miał znajomość rzeczy i w niej upodobanie. Od tego zależało wszystko.
Podróżnym, o którym mowa, był ów Cobar, co królowi na łowach towarzyszył, młody przyboczny Stefana węgier, razem z towarzyszem swym Zybergiem używany ciągle do poufnych posłannictw, a właśnie teraz wyprawiony na Podole do tych wojsk, które się tam przeciwko tatarom zbierały, z rozkazami.
Szczęściem dla Wojtaszka osobliwem, Cobar nietylko lubił muzykę, ale na niej się znał dobrze, a był znużony, znudzony, więc na pierwszy dźwięk lutni obudził się, ożywił, a posłyszawszy urywek śpiewu, stanął zachwycony.
Chociaż Wojtaszek ze spuszczoną głową wcale się na niego patrzeć nie zdawał, najmniejszy ruch i oznaka wrażenia baczności jego nie uszły. Dodały mu one śmiałości, z powagą pewnego siebie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.