Obawiając się, aby mu nie uszedł grajek i pieśniarz, z którego pomocą mógł bardzo przyjemnie wieczór przepędzić, zbliżył się do niego i pozdrowiwszy, chwalić począł talent jego.
Skromnie, milcząco przyjął te pochwały Wojtaszek i śmielej tylko popisywał się dalej, nie skąpiąc głosu, ni palców. Cobar też pochwał nie skąpił, usiadł naprzeciwko i dawał znaki nadzwyczajnego śpiewem rozradowania.
Przyniósł mu wina przedniego kubek, który Wojtaszek przyjął.
Zwolna zawiązała się rozmowa.
— Takiego lutnisty tu w Polsce i ze świecą szukając, nieznaleźć — odezwał się węgier — jakże to może być, abyś waćpan nie miał miejsca stałego i tak się błąkał?
— Przepraszam miłość waszą — odparł Wojtaszek — ja bo niby miejsce przy pewnym dworze mam, i tylko teraz chwilowo...
— U kogóż w. mość jesteś? kto jest tak szczęśliwy, iż tak doskonałego pozyskał sobie lutnistę?
— Zostaję przy panu Samuelu Zborowskim — odparł wyraziście Wojtaszek.
Dosyć było Cobarowi usłyszeć to imię, aby mu muzyka i śpiewak z głowy precz poszły, a sprawa pańska zapukała do serca. Trafiała się doskonała zręczność wybadania sługi Zborowskich, właśnie pod ten czas, gdy najwięcej mówiono o ich
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.