zamiarach, o knowaniach, a podróż Samuela na Niż dała powód do pogłoski, że on się tam miał hetmanem ogłosić.
Wcale się Cobar nie spodziewał na kogo miał trafić, a śpiewak mu się wydał doskonałym do tego, aby z niego co zechce wyciągnął.
Nie pokazał, ażeby go to nazwisko miało poruszyć.
— Pan Samuel? — odparł — a gdzież on się teraz znajduje... powiadano, że go tu w kraju nie było?
— Nie było go, ale powrócił — rzekł Wojtaszek. — Niedaleko nawet ztąd jest w gościnie.
Węgier głową potrząsnął.
— Toć pewno niedarmo — rzekł — kręci się tu, bo o tatarzech słychać, ino ich nie widać... nikt tu teraz bezpiecznym nie jest.
Zagajona w ten sposób rozmowa, gdy odrazu bez przygotowania padła na pana Samuela, Wojtaszek nie miał czasu się rozmyśleć co pocznie, będzie-li udawał wiernego sługę, czy odrazu z serca zrzuciwszy brzemię, ma się przyznać Cobarowi ze swą nienawiścią, ucieczką... i położenie mu swoje odkryć jawnie.
Węgier czekając na odpowiedź, gdy się zbliżył do lutnisty, spotkał jego oczy wlepione w siebie i taki wyraz walki na twarzy, iż łatwo mógł wnieść, że śpiewak wahał się odkryć, a miał coś do odkrycia.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.