Ciężko mu przychodziło tak odrazu ze wszystkiem się wygadać, może też obrachował, że nie zawadzi się podrożyć i począł śpiewać.
Cobar wysłuchawszy jednej strofy piosenki, przerwał niecierpliwy czegoś się więcej dowiedzieć.
— Jak mi Bóg miły — zawołał — żal was dla Zborowskich! Wybyście łatwo mogli doskonałe miejsce znaleźć na królewskim dworze. Głos macie śliczny, a i muzykant z was niepośledni.
— Ja bo od dzieciństwa się w tem ćwiczę — rzekł Wojtaszek — alem się popadł w takie ręce, że z nich się wyzwolić trudno.
Węgier coraz bardziej uradowany, nie rzucając już tej zdobyczy, nalał mu coprędzej kubek wina, przepił do niego, dobył czerwony złoty węgierski z kieszeni i wsunąwszy mu w rękę, znowu rozmowę ostrożną zawiązał o Samuelu.
Wojtaszek pił i coraz się bardziej ośmielał. Po dwu kubkach pierwszych wprędce trzeci znalazł się pełnym, a węgier począł mówić, próbując lutnistę.
— Ja tam nie wiem, co o Zborowskich trzymać, a szczególniej o waszym panu Samuelu. Ma nieprzyjaciół, żgają na niego, że na króla nastaje, że mu jest wrogiem, a to wszystko przez kanclerza.
Gdyby p. Samuel zamiast wojnę prowadzić
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.