Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

nie starczyło na dosyć długo, zwołał jeszcze gospodarza i przykazał mu zosobna, także co mógł najsmaczniejszego przyprawić, nie zważając na to, co kucharz warzyć będzie.
— Nie pytaj mnie, na co się to wszystko zdało — rzekł — rób co każę, zapłacę jak należy, bez targu. Wolnoć mi fantazyę mieć jako i drugim.
Rachował na to, z czem się mu Wojtaszek po pijanemu wygadał, że był wygłodzony, zbiedzony długą włóczęgą, i że dobre jadło, dobre wino, doda mu odwagi i usta otworzy.
Cobar daleko więcej kunsztu zażywał biorąc się do lutnisty, niż go tu było potrzeba, bo Wojtaszek i dla zemsty i dla chęci podźwignięcia się na wszystko już był gotów i ani myślał się cofać.
Węgier ledwie z niecierpliwości usnąwszy nieco nadedniem, rychło wstał, czekając na Wojtaszka, który kamiennym snem po winie spał bardzo długo i nierychło, blady, zmęczony, strwożony ukazał się Cobarowi, już na niego oczekującemu w izbie u zastawionego suto stołu. Ptasiego mleka tylko brakło.
Węgier komedyę odegrywał tę, że mu nadzwyczaj było pilno, że musiał zaraz dalej ciągnąć. Dla niepoznaki nawet część swych ludzi i wozów wyprawił niby przodem, przykazawszy im, aby