Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będziecie czekali we Lwowie? — zapytał Wojtaszek.
— Co robić! muszę — rzekł Cobar. — Gdy o życie króla idzie, wszystkie inne sprawy, by najpilniejsze, na bok muszą ustąpić. Jedź a powracaj...
Węgrowi się niebardzo może chciało na Zyberga dowództwa zdawać i zamiast na wojnę iść, siedzieć bezczynnemu w gospodzie, lecz rzecz była, jak naówczas mówiono, gardłowa.
Wojtaszek mało czasu miał do rozmyślenia się, wiedział z doświadczenia jedno, iż Samuel go potrzebował, im dłużej był pozbawiony, tem więcej za nim tęsknił i do łaski zawsze, nałajawszy i nagroziwszy, przypuścić był gotów. Na to więc rachował napewno.
Nie mógł przypuścić, aby mu w duszy czytał pragnienie zemsty i na pół już dokonaną zdradę. Sumienie bynajmniej lutniście nie dokuczało. Wyliczał wszystkie męczarnie, jakie ponosił od dzieciństwa, znęcania się, szyderstwa; wiedział o wszystkich zbrodniach swego pana i wyobrażał sobie, iż go Pan Bóg za narzędzie kary wybrał sobie.
Jeśli go na chwilę litość objęła, wnet sobie przypominał co cierpiał.
— Nie daruję — powtarzał — niech łotr i zbój ginie...
Ojciec pięknej Anusi! — śmiał się gorzko —