sposób wykradzenia pism tych — albo pod niebytność Zborowskiego, lub gdy spał. Sen miał Samuel twardy, i rzadko go nawet światło i hałas mógł obudzić, gdy raz oczy zamknął. Lecz potrzeba było odwagi niezwykłej, aby korzystać z takiej chwili, przyczem światło było koniecznie potrzebne, bo papierów leżało dosyć, a wszystkich z sobą zabierać nie mógł Wojtaszek.
Nazajutrz, mówiła Motrunka, zapowiedziane były łowy z sieciami, i do dnia wszyscy na nie mieli wyciągnąć. Czekać na to? Wojtaszkowi pilno było, bo Cobarowi ludzie i on sam wyglądali jego powrotu.
Wstał nagle lutnista, nie zważając na obejmującą go rękami i usiłującą wstrzymać dziewczynę, pomyślał małą chwilę i odepchnąwszy ją, śmiałym krokiem wprost poszedł ku drzwiom jadalni, otworzył je nagle i stanął wprost naprzeciwko Samuela.
Wszyscy, którzy go spostrzegli, wiedząc o strasznym pańskim gniewie, krzyknęli ze zdziwienia i przestrachu. Zborowski posłyszawszy krzyk podniósł głowę... zobaczył stojącego Wojtaszka i osłupiał.
Stół biesiadny osobliwy widok przedstawiał. Główną przy nim rolę odegrywał stary, napiły mocno, śmiejący się głupkowato włoch, mnich przebrany za kobietę, z głową zawiązaną namitką, na której wianuszek nałożono, łącząc z sobą dwa
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.