Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

czyli go dopytując i dając mu rady, opowiadając jak pan za nim tęsknił i t. p.
Zwolna niektórzy się z izby wycofywać zaczęli, liczba biesiadników zmniejszała, a włoch mnich, który w krześle pozostał, bo się o swej sile ruszyć nie mógł, z głową zwieszoną za poręcz, z ustami otwartemi, w których czarne, popsute zęby sterczały, spał i chrapał.
Podniósł się z siedzenia swojego i p. Samuel do sypialni chcąc iść i kazał sobie rękę podać Wojtaszkowi, który go poprowadził. A jak nieraz bywało już, sam go rozebrał.
Na stole, w którym leżały listy i papiery mu potrzebne, stały świece.
Rozmarzony, drzemiący już Samuel dał się rozdziać, rzucił na pościel, potoczył oczyma po izbie, bo mu, gdy głowę na poduszkę złożył, zawróciło się w niej nagle, i wyjęknął niewyraźnie do lutnisty:
— Śpiewaj!
Wojtaszek siadł na ziemi, trochę podumał nad wyborem piosenki i natychmiast cicho, smutno, powoli nucić zaczął, właśnie jak niańka przy dziecka kolebce.
Zborowskiemu natychmiast się oczy zamknęły i zasnął.
Nikogo więcej nie było w izbie.
Można-li było zaufać snowi Samuela, nie mógł