Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

ale Batory go przyjął cale inaczej niż on myślał.
Wiedział już, że wyprawiony na Podole Cobar, nie dojechawszy do wojska i zdawszy co miał na Zyberga, powraca.
Król, nawet dla starania i pieczołowitości o swe życie, takiego wykroczenia nie przebaczał.
Tryumfujący złożył w obronie swej listy węgier i stawił lutnistę.
Król przebiegł oczyma papiery i kazał je sobie tłumaczyć.
Słuchał wyrażeń dosadnych, w nich zawartych, obojętnie prawie, choć przeciwko niemu wymierzone były.
Nareszcie, gdy się czytanie to skończyło, z którego jawnem było, że na życie Batorego czyhała trucizna, a na Zamojskiego ludzie Samuelowi i on sam, rzekł król obojętnie prawie:
— Co ty myślisz, Cobar, żeś ty mi nowinę przywiózł, o której ja nie wiedziałem? Prawda, żem dowodu nie miał w ręku, alem tak był pewnym tego co oni knują, jakbym ich podsłuchał. Znam tych ludzi... Gardła im niczem nie zapchać dumy ich nasycić niepodobna... głowy z karków postrącać potrzeba, dopiero od nich będziemy bezpieczni.
Z uśmiechem szyderskim, ale nie przywiązując do nich wielkiej wagi, król listy Zborowskich