Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

ukazał Zamojskiemu, biskupowi Myszkowskiemu, Tęczyńskim.
— Cóż tu poczynać z nimi? — wołał. — Wytoczyć im sprawę! Nie będzie ich kosztowało wyprzeć się i zaprzysiądz własnej ręki. Alboż Łaskiemu nie powiedział Samuel: — Skarż się na mnie, ja się wyprę.
Musimy ich pochwycić na uczynku, a naówczas...
Król się uśmiechnął i rzekł pogardliwie:
Mortuus canis non morderet (zdechły pies nie kąsa).
Gdy się to działo na zamku, po dworach panów Zborowskich, po domach z nimi skoligaconych rozchodziła się trwoga.
Krzychnik najmocniej zagrożony, zaledwie otrzymał wiadomość od Samuela o tem, że listy jego były w ręku króla, w godzinę potem już go na Franciszkańskiej ulicy nie było. Zbiegł pieszo naprzód do Piekar. Tu się nie czując bezpiecznym uszedł do najmłodszego ze Stadnickich, ale i tu obawiając zdrady, w małym poczcie wiernych sług natychmiast puścił się do granicy i nie odetchnął, aż ją przekroczywszy był na terytoryum cesarskiem.
Tu się pana „Rady cesarza“ nikt nie śmiał tknąć.
Marszałek listami mniej był zagrożony, ale, choć pisania unikał, i tylko to go obwiniać mo-