gło, iż Krzychnik o nim dawał świadectwo, że tak samo myśli jak i on, wyjechał także z miasta. Bronił się jednak otwarcie, iż o niczem złem nie wiedział. Wszyscy oni teraz pośpieszyli o ratunek do Jana, z wyjątkiem Samuela, który ani mógł, ani już chciał się oczyszczać. Banicyę mając na sobie w dodatku, wiedział że mu pochwyciwszy nie przebaczą.
Najbardziej na sercu mściwem leżało, iż zdrajca się wymknąć zdołał. W listach do Stadnickich młodych zaklął na krew, która w żyłach ich płynęła, aby się starali nieodzownie, per fas czy per nefas, siłą, zdradą, w jakikolwiekbądź sposób, jakimkolwiek kosztem Wojtaszka pochwycić i jego mu dostawić.
Publicznie powtarzał Samuel z udaną krwią zimną:
— Nie będę miał spokoju, póki go nie dostanę. Pasy z niego będę darł! pasy! pasy!
Jeden ze Stadnickich, w którego żyłach istotnie żywiej Zborowskich krew płynęła, umyślnie z tem się udał do Krakowa, aby Wojtaszka pochwycić.
Cobar, jak był przyrzekł, wyrobił mu u króla zaraz miejsce lutnisty. Opieka pańska i nazwisko królewskiego nadwornego sługi, dawało mu wprawdzie bezpieczeństwo, zasłaniało go od Zborowskich, ale inne korzyści, jakich się tu spodziewał
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.