Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

Wojtaszek, ominęły chciwego odznaczenia się i zbogacenia młodzika.
Miał król wprawdzie cytarzystów i śpiewaków, ale ci więcej dla gości i dla formy przy dworze się czepiali i cierpiani byli, niż mu potrzebni. Sam król rzadko miał ochotę rozrywać się muzyką. Najmilszą mu była, gdy w niepołomskich lasach psy ją grały. Królowa JMość miała swoich i osobno się jej dwór trzymał, a najczęściej oba one nie w jednem miejscu się znajdowały. Naostatek młody i nowy na dworze, nieznany nikomu Wojtaszek panów Zborowskich, zawczasu w starych lutnistach króla miał nieprzyjaciół. A gdy się na dworze zjawił i ze sztuką swą popisał, obudził zazdrość i niechęć ku sobie większą jeszcze.
Cobar, który go miał w swej opiece, niezawsze przy królu stał; najczęściej go Batory wysyłał to do wojska, to z rozmaitemi poufnemi poleceniami, nietylko w Polsce, ale i za granicę. Naówczas Wojtaszek zostawał sam jak palec, otoczony nieprzyjaciółmi, a zyskać sobie ludzi nie umiał.
Cierpiał więc na każdym kroku. Wyśmiewany, popychany, wcale nie dobiwszy się tego, o czem marzył.
Wiedziano za co miejsce otrzymał, jurgielt i opiekę; zwano go więc zdrajcą i imię to do niego przylgnęło tak, że nieinaczej między muzykami, jak nim go mianowano.
Mógłby to był sobie wynagrodzić łatwo, po