mieście chodząc i do śpiewania się najmując przy weselach, chrzcinach, a zabawach bogatych mieszczan, ale na miasto sam się puszczać nie śmiał, bo tam łatwo było popaść w ręce panów Zborowskich, którzy więcej jeden gwałt popełnićby się nie wahali.
Musiał się więc w tych wycieczkach wystrzegać i dobrze oglądać na wszystkie strony. Stadniccy za nim krok w krok chodzili.
Sam on wiedział i czuł, że długo tu wytrwać nie potrafi i że zdrada się nie opłaciła. Do czasu jednak cierpieć musiał i milczeć.
Historya Wojtaszka stała się głośną w mieście i po kraju, ciekawych było wielu, co go widzieć i posłuchać pragnęli, ale pogardę mu okazywano; a nawet ci, co nie lubili panów Zborowskich, dla niego też wielkiej łaskawości nie mieli.
O niewiele szło, ażeby się Wojtaszek w ręce Stadnickiego, a przez niego do dawnego pana nie dostał.
Kilka miesięcy upłynęło i lutnista się nieco obył ze swem położeniem, a nawet zabezpieczył, że go Samuel nie będzie śmiał na zamku szukać i z pod boku króla porwać.
Zaczął więc chodzić swobodnie i sam jeden.
Stadnicki młody na to tylko czyhał, a podbudzała go do pilności Włodkowa, która szczególniej dawniej lutnistę lubiła, a teraz go nienawidziła.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.