Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/179

Ta strona została uwierzytelniona.

Czeladź Stadnickiego zasadziwszy się na Wojtaszka, gdy z miasta powracał z lutnią na plecach, nucąc sobie nieopatrzny, zastąpili mu drogę.
Wąsaty, ogromny siłacz pokłonił mu się, nie puszczając go dalej. Miał z sobą w towarzystwie takich jak sam drabów sześciu.
— Czołem Wojtasiu! jak się masz! — zawołał. — Trudno cię poznać, tak na białym chlebie królewskim ciała ci przybyło.
— Daj mi pokój, nie znam cię — odparł Wojtaszek — puszczaj...
— Poczekaj mało — rzekł hajduk — a to i pamięć widać straciłeś. Jam sługa panów Stadnickich, a oni mają polecenie was, gdyby się trafiło, ująć i dostawić p. Samuelowi, boś się odchodząc zapomniał z nim pożegnać i rachunek o jurgielt pono nieskończony. Coś ci się od dawnego pana należy.
— Puszczajże — krzyknął Wojtaszek — jam królewski sługa. Jak śmiesz mnie wstrzymywać.
Wtem drab go za kołnierz pochwycił, drudzy obstąpili, ścisnęli, objęli i Wojtaszek pchany musiał iść z nimi.
Gdy się to działo prawie przed samą bramą zamkową, przechodził właśnie tamtędy Dzierżek z dwoma sługami Zamojskiego. Wszyscy oni znali Wojtaszka, który parę razy był brany na pokoje do kanclerza dla śpiewu. A że historyę jego wiedzieli, łacno się domyślili, co się święci. Dzierżek