więc nie mieszkając pobiegł na zamek do dworzan króla.
Nikogo tak dalece nie obchodził lutnista, ale bądź co bądź, należał do dworu i pochwycenie go było zuchwalstwem karygodnem. Natychmiast więc Mroczek, który był pod ręką, wyprawiony został w pogoń z dziesięciu ludźmi, aby Wojtaszka odebrać, nimby go dalej pośpieszyli uprowadzić.
Wojtaszek ze swymi przewodnikami był zaledwie w Grodzkiej ulicy, gdy Mroczek przypadł konno.
Ci co prowadzili lutnistę, domyślając się odsieczy, chcieli się z nim skryć do kamienicy, ale nim dopadli do wrót, Mroczek już był przy nich.
— Stój, jakim prawem! To jest lutnista króla!
— Mylicie się, miłościwy panie — odparł Stadnickiego sługa — to jest wychowaniec i lutnista panów Zborowskich. Uciekł z ich domu, pochwyciwszy co do niego nie należało. Złodziej jest i my go musimy dostawić dawnemu panu do porachunku.
— Nikt go wam nie schowa do kieszeni — krzyknął rotmistrz — możecie i pozywać i dochodzić, ale tymczasem wolnego człowieka z królewskiej służby nikt nie ma prawa samowolnie chwytać.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.