Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

przez niedbalstwo, czy przez lekceważenie nie zwracano już na nich uwagi. Kanclerz dla samego króla, którego się głosili nieprzyjaciółmi, musiał ich pilnować, król zaś obawiał się ich więcej dla Zamojskiego.
Mroczek przez niewidzialnych swoich pomocników śledził każdy krok, wiedział o każdem poruszeniu, miał doniesienia o tem nawet, co między sobą mówili i układali.
Zjazd więc umówiony do Złoczowa także mu nie był obcym. Zabezpieczył się, aby i tam mieć kogoś, coby mu doniósł o jego skutku.
Było to w początkach kwietnia, ale wiosna, choć leniwo, już się czuć dawała i powietrze nieco ociepliło. Złoczów położony w kotlinie, na uboczu, wśród lasów i wzgórzów, w cichym kącie, zdawał się panom Zborowskim miejscem bardzo stosownem do takiego zjazdu, któryby nie nastręczał się ciekawym oczom. Tu oni mogli na stary zamek sobie zajechać pocichu, nie zwracając uwagi, przesiedzieć w nim dni parę i niepostrzeżeni się rozsypać, każdy w swoją stronę.
Łatwo się domyśleć, że pierwszy, niecierpliwy Samuel przybył tu gospodarzyć i przygotować przyjęcie dla braci. Orszak jego wedle dawnego zwyczaju, składał się z hajduków, dworzan, czeladzi i mógł nazwać doborowym, bo i ludziom i koniom nic zarzucić nie było można.
Próżnię, jaką po sobie zostawił Wojtaszek, wy-