przy garnkach, a w Niepołomicach Branicka starościanka.
— Tak — wtrącił Andrzej — i z tego powodu zmyślili na króla, że starościankę pokochał, choć on wcale do takiego kochania się nie nadał. Tam chyba Cobar albo który z jego węgrów za niego kocha... ale zawsze dobrze, że plotą o tych miłostkach, bo i królowej to uszu dochodzi i ludzie z niego szydzą.
— Ale to baśń — rzekł Krzychnik — ja najlepiej wiem. Bałamuctwo... Król Branickiemu za pilność około łowów tenutę odpuścił, a ludzie to składają na starościankę. Śmiech myśleć o tem.
A no z Wrocławia raportowali cesarzowi o romansie, bo ztamtąd co tylko mogą na króla wymyśleć posyłają, ale nic nie robią. Słowami ręce chcą zastąpić.
Słuchali wszyscy, a Krzychnik mówił dalej.
— Więc około króla nie ma co nam ani projektować, ani robić. Otoczony jest swoimi węgrami, a gdy w podróży, to prowadzi za sobą taką kupę straży i ludzi...
Nie dokończył pan podczaszy.
— Inna rzecz z kanclerzem — rzekł po chwili. — Ten się czuje w domu i bezpieczen. O nas choć wie, to nie dba. Jeździ do Knyszyna, z Knyszyna do Zamechu i tam, gdzie myśli miasta i grody fundować, w małym orszaku, czasem
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.