Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

w kilku ludzi. Nic łatwiejszego, jak na noclegu w pierwospy najść i zarąbać.
Zwrócił się do Samuela.
— Toć to rzecz dawno zmówiona — odparł Samuel — ale trzeba ją napewno poczynać, aby burdy nie zrobić daremnej, bo nas połapią i pościnają, a on wyjdzie cały. Więc musimy wprzódy wiedzieć, nim się w podróż puści, ile ludzi i jakich z sobą prowadzi, gdzie nocować ma, w jakim dworze, jaki tam dostęp, ilu miejscowej czeladzi. Przy nim zwykle idzie rotmistrz Mroczek, znam go z wojny, śmiała i zajadła bestya, nie głupi, ale ja się go nie boję. Innych też, co przy Zamojskim są, wiem. Lud dobrany, a no nie taki, ażebym ja się go uląkł.
W tych czasach kanclerz właśnie pociągnie do Krakowa...
Chciał dalej mówić, gdy podczaszy mu przerwał.
— A no, przed czasem o tem począłeś, stój. Pogadamy no...
— Wodę warzysz — rzekł dąsając się Andrzej. — O czem tu gadać? Postanowiono na kanclerza głowę?
— Postanowiono — zawołał Samuel ze śmiechem — to jest jam postanowił i ja idę, a Krzychnik i ty będziecie zdaleka patrzeć, jak banita za was żywot i gardło stawi.
— Boś ty do tego najsprawniejszy — odezwał się Andrzej.